Akcja snu zaczyna się jak reportaż, który opowiada o ataku terrorystycznym na szkołę w Biesłanie. Ja jestem w roli terrorysty. Spokojny dzień. Nikt się nie spodziewa tego co za chwilę nastanie. Grupa (ok 10 osób, w tym ja) uzbrojona w granaty i karabiny maszynowe wpada z wielkim hukiem do szkoły, powodując ogólną panikę i dezorientacje. Szkoła jest sparaliżowana. Kiedy wydaje się, że sytuacja jest beznadziejna nagle dokonuje się w nas wewnętrzna przemiana. Ponieważ dostrzegamy nowe zagrożenie, które nadciąga nad teren szkoły. Dzieci, nauczyciele, sprzątaczki i my jak dotąd w tej złej roli, w tym pacie, w tym strachu, widzimy możliwość zjednoczenia sił i przeciwstawieniu się temu prawdziwemu złu. Przygotowując się do odparcia natarcia podzieliliśmy szkołę na dwie strefy. Po prawej stronie długim korytarzem potem po schodach do góry do sali prowadzone były dzieci i sprzątaczki. Jedno z dzieci bardzo mnie prosi o gumę do żucia, znajduję kilka drażetek w kieszeni i mu je daje mówiąc, że faktycznie pyszne cukierki będę miał jak już będzie po wszystkim, uspakajam to dziecko "wszystko będzie w porządku" widzę płacz i strach. Tak wygląda nasza przemiana z tych złych na tych dobrych z terrorysty na opiekuna i czułego obrońce.
Po lewej stronie długim korytarzem do sali przystosowanej na areszt mieli być prowadzeni nowi okupanci. Trwało wyczekiwanie, podczas którego jeden z kolegów pyta mnie co zrobimy podczas oblężenia. Przecież dzieci są po drugiej stronie szkoły i nie zdążymy zareagować na ewentualne zagrożenie. Zagrożenie dotarło. Ludzie widma, którzy przechodzili przez ściany budynku byli nie uchwytni. Widzę mnóstwo krwi czuję, że odbyła się jakaś masakra ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nowym oprawcom nie można zrobić żadnej krzywdy. W tej sytuacji podejmuję decyzję o ewakuacji dzieci do pobliskiego kościoła pod wezwaniem św. Stanisława w Żorach. Kościół swoja budową przypomina amfiteatr ( skojarzenie z miejscem innego zamachu w Rosji ).
Ucieczka przebiega sprawnie. Tam dzieci znajdują chwilę wytchnienia. Dzieci na miejscu zostają poinstruowane jak się zachowywać, mówi się również o pomocy psychologów. Jednak z wielu informacji jakie padają z ambony jedna szczególnie przykuła moja uwagę. Mówi się, że w kościele będziemy przebywać bez wyjścia na zewnątrz około 10 lat. Jedna osoba jest wydelegowana tylko po zaopatrzenie, tą osobą byłem ja. Po kilku dniach zdecydowałem wyjść po pieczywo. Opuszczam kościół zastając wszystkie dzieci w kolejce do spowiedzi. Było chyba z 6 kolejek do konfesjonałów w każdej po ok 20 dzieci. Każde dziecko spieszy się wyspowiadać. Wygląda to tak jakby głodnemu rozsypać okruchy a ten się rzuca na nie jedząc jak świnia łapczliwie. Mylę, że też bym skorzystał ze spowiedzi jednak poczułem, że maluchy maja pierszeństwo. Wychodzę. Wieczorem, było już ciemno, wracając z zakupów, przechodząc przez miejski park spoglądam na sadzawkę (może basen, może jezioro) i widzę tam jakby swojego ducha, który udaje, że się topi. Zanurza się i gwałtownie wynurza wołając ratunku ale też jednocześnie się śmieje. Przyglądam mu się. Czuję, że coś takiego, taki kawał mi już ten duch robił. Drwi ze mnie. Uśmiecham się odbieram to jako żart i robie mu zdjęcia. Nagle obok mojego ducha wynurza się jeszcze jedna postać. Szkielet pokryty małą mgiełką o posturze wielkiego kota. Wynurza się z tej wody bardzo gwałtownie wydając okropny ryk. Oczy zielone tego kościotrupa patrzą na mnie. Jestem przerażony. Boję się nie o siebie ale o dzieci pozostawione w kościele. Uciekam. Dobiegam do kościoła otwieram drzwi. Wchodząc zaczepiła mi się szlufka o zamek tym samym opóźniając zamknięcie tych drzwi. Chwilę się szarpałem z tym zamkiem. Bestia skorzystała z tej sytuacji i wpadła do kościoła. Zastałem dzieci bawiące się, radosne i usmiechnięte. Jedna mała dziewczynka gra na fortepianie jakąś spokojna melodie jakby zaczarowaną. Ma śliczne kręcone bląd włosy jak aniołek. Nikt na początku nie zauważa besti, która powoli przechodzi w stronę ołtarza Krzyczę, staram się wszystkich ostrzec. Jednak ta muzyka z fortepianu - anielska. Nikt mnie nie słyszy. Kot bestia jest już w centralnym miejscu i zaczyna skakać i ryczeć. Wybucha panika. Ktoś stara się dzieciom głośno przypomnieć jak się zachować. Że należy podejść pod ścianę ścisnąc się wszyscy, skulić zgiąć ręce i nogi i zachować ciszę. Ale panika robi swoje dzieci biegną do wyjścia przez środek kościoła tratując się nawzajem. Słysze jeszcze tą muzykę z fortepianu. W tym zamieszaniu jeden chłopczyk pyta się mnie o co chodzi bo nie rozumie. Ja mu tłumaczę, że prawdopodobnie przegraliśmy, na to on odpowiada, że to nie prawda, że ma w sobie siłę oczyszczenia spowiedzi. To jeszcze nie koniec ja nie przegrałem - mówi. Te słowa z jego ust brzmiały tak oczywiście jakby słowa: "jak możesz wątpić" i ta muzyka jak hymn mojego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz